Zaległości

Mam trochę zaległości jeżeli chodzi o uzupełnianie wpisów. Odkładanie, odkładanie i odłożyły się trzy dni. A zatem jedziemy…

Czwartek.

Pojechałem remontowaną Sochaczewską. Dobrze, że jest remontowana, gdyż stan nawierzchni był opłakany. Prace są zakrojone na dużą skalę. Rowerem da się przejechać po chodniku. Jak ktoś ma leprze ogumienie może spróbować pojechać po tłuczniu. Jednak z obu stron jest zakaz wjazdu (nie dotyczy właścicieli posesji).

 

 

Piątek.

Po wrót do domu przez Piastów i Bronisze. Ot co ciekawego znalazłem po drodze, jadąc jakąś zapadłą drogą z płyt. Stara asfalciarka. Pod jej brzuchem rozpalało się ognisko w specjalnej komorze. Teraz takie urządzenia spotyka się coraz rzadziej. Ulice łata się w sposób taki, że z worków panowie wysypują lepki „żwirek”, który z czasem zmienia się w nawierzchnię. Jakość takiej nawierzchni jest dyskusyjna, bo czasami sypnie się im za dużo, czasami za mało. Mam wrażenie, że kiedyś łatali lepiej…

 

 

Kolejny punkt wyprawy to węzeł Konotopa. Dwie fotki z wiaduktu.

 

 

Dalej w kierunku Bronisz jest wiadukt kolejowy. Tutaj udało mi się uchwycić pociąg towarowy. Szkoda, że nie udało mi się przyjechać wcześniej. Może ujęcia byłyby lepsze.

 

 

Bez pociągu…

 

 

 

Do skrzyżowania z Poznańską w Broniszach mega korek – jak zwykle. Pojechałem więc za samochodami. Po drodze znalazłem ciekawą figurkę. Matka Boska w budce dla ptaków.

 

Nie obyło się też bez filmu. Udało się uchwycić ostatki pociągu. Ale ważniejsze jest to, co jest w drugiej części filmu. Zdrowa, piękna żywność ekologiczna…

 

Sobota.

 

W planach znów KPN. Ale wcześniej pojechałem sprawdzić, jak się mają miejsca do biesiadowania w lesie na Boernerowie. Spodziewałem się jak zwykle śmieci – a tu miłe zaskoczenie. Czysto! Albo się spóźniłem przed służbami oczyszczania miasta, albo pogoda przestraszyła imprezowiczów.

 

 

Teraz może co nie co o „bagażniku” rowerowym. W rowerze trekingowym mam sakwy, bo mam zwykły bagażnik. W rowerze MTB takowego nie posiadam i nie zamierzam posiadać, zatem jedynym miejscem na przytroczenie bagażu są ludzkie plecy. Do tej pory jeździłem z plecakiem Active Leisure Tanami. Nieduży. Mieści się bukłak (którego nie używałem). Na dole ma dziurę w komorze. Po co? Nie wiem. Do dzisiaj nie doszedłem. Dobry na jakieś bliskie wypady, żeby wziąć portfel, gps, komórkę i klucze. Ostatnie wypady do KPN dały mi trochę do myślenia. Przede wszystkim woda. Po drugie dętka i podstawowe klucze. Po trzecie apteczka. Jak się rozwalę gdzieś w lesie, to krew będę tamował igłami i suchymi liśćmi? Dlatego wpadłem na „mądry” pomysł i kupiłem mniejszą wersję plecaka Hi-Tech Raul. Zwie się on Hi-Tech Utah o pojemności 35l. Myślałem, że będzie za duży, ale jest w sam raz. Taki jak oczekiwałem. Sztywne plecy. Pas biodrowy.

 

Dzisiaj zapakowałem do niego 2l wody, apteczkę. Zostało sporo miejsca, ale to dopiero pierwszy wypad z tym plecakiem. Wrażenia?

 

Taki ładunek to nie w kij dmuchał… Czuje się go na plecach dość wyraźnie. Jednak plecak jako taki trzyma się bardzo dobrze. Pas biodrowy robi swoje. Nie będę także ukrywał, że brak dobrej wentylacji pleców jest tutaj kolejną niedogodnością. Oczywiście można stać na stanowisku, że na taką wyprawę można się zapakować w pojemność 1l, czyli torbę trójkątną na ramie. Można. Można też się nadziać na gałąź (byłem tego bliski zeszłej jesieni) i wtedy Vicoplast dość szybko się skończy. Rozwiązanie oczywiście na spokojną jazdę, a nie trening…

Co spotykamy w Izabelinie/Laskach? Można sobie złożyć samochód z lasu jak ktoś dobrze poszuka.

 

Chyba najlepsze zdjęcie jakie udało mi się zrobić tym pseudoaparatem… Dowód… Aparat nie koniecznie musi być idealny.

 

Dzisiaj obrałem szlak czerwony. Dawno nie odwiedzany. Kierunek Opaleń.

 

No i dojechaliśmy nad jezioro. I tu doznałem ciężkiego szoku. Jezioro znów przypomina jezioro, a nie błotnistą kałużę – jak to było kilka lat temu. Hmm… A może to nie jest jezioro Opaleń? Coś mi tu nie pasuje…

 

 

 

Potem czas na polanę Opaleń. Pisałem już o niej wcześniej. Tym razem z innej strony, tej gdzie zwykle bywa więcej ludzi i można zatrzymać się na dłużej.

 

 

 

No i jak bumerang powraca sprawa śmieci pozostawionych przez biesiadników. Ktoś sobie może pomyśleć, że jestem nawiedzony. Ale prawda jest taka, że jesteśmy narodem brudasów. Gdziekolwiek się człowiek zatrzyma w łatwo dostępnym lesie, tam są śmieci oraz ludzkie nieczystości (szczególnie przy drogach uczęszczanych). Tego nie da się nie zauważyć, no i nie da przejść obojętnie. Co mamy dzisiaj w karcie win?

 

 

 

 

A na danie główne kiełbaska z ogniska…

 

Ktoś nawet wpadł na pomysł żeby rozpalić ognisko na drewnianym stole. Idiotyzm czasami nie zna granic.

 

Dlatego apeluję! Wyrzucajcie śmieci do kosza, a nie do lasu!

Ten wpis został opublikowany w kategorii W trasie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.