Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-content/plugins/wp-gpx-maps/wp-gpx-maps-admin.php:254) in /wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Nierowerowe – Boso, ale na rowerze http://blog.bosorowerem.pl ... bo kto powiedział, że trza mieć buty na rowerze? Sat, 27 May 2017 19:18:27 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.4.16 Marcepan domowy [Vege] http://blog.bosorowerem.pl/?p=2559 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2559#respond Sat, 27 May 2017 13:00:26 +0000 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2559 Czytaj dalej ]]> Pamiętacie marcepan kupiony w sklepie jako słodycze? Po dzisiejszym dniu stwierdzam, że to okropieństwo. Jadłem marcepany różnych firm, jednak żaden nie smakuje tak jak ten domowy. Czym jest marcepan? To masa, która składa się z orzechów migdałowych, cukru i alkoholu – koniec. Nie ma w tym żadnej filozofii i tak też do tego podszedłem. Krótka piłka. Jak ta piłka wyszła? A widać na załączonym obrazku. Spójrzcie na kolor. Kiedy widzieliście taki kolor marcepanu w sklepie. Zwykle jest jaśniejszy, co świadczy o substytutach orzechów…

Teraz składniki (proporcje wagowe):

  • 1 część migdałów blanszowanych
  • 1 część cukru pudru
  • likier do smaku (amaretto)

Migdały, cukier i likier wrzucamy do malaksera i miksujemy tak długo aż uzyskamy tak gładką masę jak tylko się da (w domowych warunkach). To nie sklep, mogą być wyczuwalne grudki – to nawet lepiej, gdyż będzie świadczyć to o manufakturze, a nie o produkcie sklepowym.

Kilka słów na temat ostatniego składnika – likieru. Ja dodałem amaretto, tak jak to jest w większości przepisów. Amaretto jest likierem o smaku migdałowym więc podkreśla smak. Czy musi być to amaretto? Nie. Może to być rum lub inny alkohol. Oczywiście wtedy będą różne nuty smakowe. Według mnie jednak musi to być alkohol. Niektóre przepisy mówią o tym, że można dodać wodę. Teoretycznie tak, ale po pierwsze alkohol wydobędzie smak z orzechów, a po drugie woda i tłuszcz (orzechy) no nie łączą się ze sobą tak dobrze… Teoretycznie duża ilość cukru powinna załatwić sprawę – ale moim zdaniem… No naprawdę… To będzie substytut…

Po mieleniu w malakserze masę należy wyłożyć na talerz i ugnieść. No i „róbta co chceta”. Możną ją zjeść łyżką, może posłużyć jako baza do trufli (powlec czekoladą lub kakao). Marcepan to tłuszcz i cukier. Można przechowywać pewnie bez lodówki, ale zaleca się w lodówce. Podobno trzyma kilka miesięcy…

]]>
http://blog.bosorowerem.pl/?feed=rss2&p=2559 0
Wege, czyli dieta dla leminga http://blog.bosorowerem.pl/?p=2546 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2546#respond Sun, 21 May 2017 12:52:03 +0000 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2546 Czytaj dalej ]]> W ciągu ostatnich kilku lat nastał bum na zdrowy styl życia. Biorąc pod uwagę jak wyglądał kiedyś popularny model odżywiania się, czyli schabowy z kapustą i do tego setka wódki a popołudnie spędzone przed telewizorem, wszelkie ruchy promujące zdrowy styl życia są ze wszech miar pozytywne. Czy aby na pewno? Czy w tej całej modzie na zdrowy styl życia nie jesteśmy lemingami i nie popełniamy zbiorowego samobójstwa?

Leming to taki mały gryzoń występujący w Europie, Azji i Ameryce Północnej. Wokół tych zwierzątek ukształtował się pewien mit, mówiący o tym, że gdy populacja lemingów na danym terenie jest zbyt duża, to dążą one do popełnienia masowego samobójstwa, celem niedopuszczenia do zagęszczenia populacji. Oczywiście jest to nieprawda, ale mit jak to mit żyje swoim życiem. W kulturze określenie „leming” oznacza osobę, która bezkrytycznie wierzy we wszystko co jest serwowane w mediach (internet, telewizja), przy czym sama uważa się za mądrego eksperta. Lemingi cechuje brak indywidualności oraz podatność na manipulację. Dążą upodobnienia się do większości grupy, co w konsekwencji wykształca nietolerancję dla wszystkiego co odbiega od „ogólnie przyjętej normy”. Ogólnie skrajny konformista, powielający wszelkie trendy, mody oraz narzucone wzorce. Co leming ma wspólnego z „wege”?

„Wege” to weganizm. Dieta wegańska jest krokiem dalej w stosunku do wegetarianizmu, oznacza odrzucenie w diecie wszystkich składników pochodzenia zwierzęcego. Oprócz tego, że nie jemy już mięsa, nie jemy także jajek, mleka serów. Pamiętajmy także, że nie tylko o nabiał chodzi. Żelatyna jest pochodzenia zwierzęcego, więc odrzucamy wiele słodyczy ją zwierających. Co dostajemy w zamian? Świat roślinny jest bardzo bogaty. Stwierdziłbym, że dużo bardziej bogaty niż świat zwierzęcy. Wystarczy pójść na jakiś targ azjatycki i zobaczyć ile gatunków owoców i warzyw możemy kupić. Świat wegański znalazł wiele substytutów zwierzęcych produktów. Są mleczka i sery roślinne, wegański majonez, wegańskie słodycze. Dysponujemy zatem bardzo bogatą paletą sposobów i składników, aby przygotowywać pełnowartościowe posiłki. Należy jednak pamiętać o pewnej ważnej rzeczy. Jesteśmy zwierzętami wszystkożernymi. Nasz układ pokarmowy jest zbyt krótki by trawić rośliny wszystkie rośliny, a zbyt długi, aby odżywiać się stale mięsem. Ewolucyjnie jesteśmy przystosowani do tego, aby bazować na roślinach z niewielkim dodatkiem mięsa. Jest wiele roślin bogatych w biało, podobnie jak mięso, ale jest wiele składników w mięsie (aminokwasy), których substytut roślinny nie istnieje. Zatem przy diecie wegańskiej trzeba naprawdę uważać i dokładnie liczyć to, co się je, aby nie doszło do niedoborów w diecie.

Tylko dieta? Można pójść jeszcze jeden krok dalej i wege rozszerzyć na całą przestrzeń życiową. Z miłości do zwierząt odrzucamy wszystkie produkty, które mogą być z nimi związane. Ot przykład. Buty z certyfikatem wegańskim. Producent deklaruje, że buty nie zwierają składników pochodzenia zwierzęcego oraz takie składniki nie zostały wykorzystane podczas produkcji. Wyglądają jak zwykłe buty. Kosztują 3x tyle, to normalne buty, tak samo wyglądające. Wszystko, co ma certyfikat wege jest droższe… Czy to nie jest już szaleństwo? Czy naprawdę musimy być lemingami i brać wszystko to wszystko bez zastanowienia? Czy naprawdę jesteśmy przekonani głęboko o słuszności tych poglądów, czy to tylko kolejna moda forsowana przez media i kolegów z korporacji? Odnoszę wrażenie, że niestety co raz częściej w tej kwestii jesteśmy lemingami ulegającymi modzie niż faktycznie przekonani o słuszności takiego postępowania. Przykładem jest dieta bezglutenowa. Jakieś „amerykański naukowiec” rzucił hasło: gluten jest zły. Wieść rozniosła się po internecie z prędkością błyskawicy i już miliony ludzi odrzuciły gluten (czyli zboża), mimo że go świetnie trawią i tolerują. Ludzie jedli gluten od tysięcy lat i jak widać na załączonym obrazku mają się dobrze. A co dzieje się dzisiaj? Dzisiaj wystarczy rzucić hasło i następuje lawina bezmyślnego działania. Dokładnie tak działają lemingi, reagują jedynie pod wpływem bodźców zewnętrznych… To całe wariactwo wokół diety można czasami skwitować poniższym memem…

Cytując za Fredrą: „Znaj proporcjum, mocium panie!”. Byłem mięsożercą, ale z przyczyn zdrowotnych musiałem znacznie zwiększyć udział warzyw i owoców w mojej diecie. Chwalę sobie taką zmianę, lubię gotować a z kuchni wege czerpię wiele pomysłów. Moja dieta wzbogaciła się o różnorodne smaki i to jest w tym wszystkim najfajniejsze. Dla mnie nie jest istotne co jem, ważne żeby mi smakowało. Jeżeli ktoś jest przyzwyczajony do wąskiego myślenia i wali pięścią w stół krzycząc „Mięso ku***!”, no to mu współczuję, bo nie wie, co traci… Ale pomimo wszystkiego nie zrezygnowałem z mięsa, mleka oraz jaj. Do mojej diety dobieram odpowiednio wysokiej jakości składniki.

Pomimo, iż bardzo lubię programy Marty Dymek, kupiłem jej dwie książki (przykładowy ciekawy przepis powyżej), to nie dam się wciągnąć w ten cały wegański szał, bo dla mnie jest to po prostu obłęd. Wege-koncepcja zupełnie do mnie nie trafia. Znacznie taniej i przyjemniej jest chodzić boso niż kupić buty z certyfikatem wege. Ale lemingowi łatwiej ulec modzie niż pójść pod prąd…
Nie mam nic przeciwko temu, że hoduje się zwierzęta w różnych celach. Jedyne czego nie toleruję to odstrzału dzikich zwierząt, bo robimy to jedynie dla przyjemności jedzenia i zabijania, a nie dla potrzeby przeżycia.

Jestem zdania, że w obecnych czasach, gdy jesteśmy pod stałym ostrzałem przez różne mody i koncepcje na zdrowy styl życia (często ze sobą sprzeczne), bardzo ważną i niezwykle cenną umiejętnością jest skrupulatne wybieranie poszczególnych składników i budowanie z nich własnej drogi. Rzucenie się w wir szaleństwa przynosi często negatywne skutki, dlatego powinniśmy przestać biec jak leming na skraj przepaści, tylko zatrzymać się i rozejrzeć z głową.

]]>
http://blog.bosorowerem.pl/?feed=rss2&p=2546 0
GMO i pasta z soczewicy http://blog.bosorowerem.pl/?p=2532 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2532#respond Sun, 07 May 2017 19:41:20 +0000 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2532 Czytaj dalej ]]> O mamusiu! To teraz nawet jajka są modyfikowane genetycznie? Tak! I bardzo łatwo to rozpoznać wystarczy obejrzeć żółtko po ugotowaniu. Jajko GMO jest ciemne na brzegach i jasne w środku. Jajko niemodyfikowane jest piękne i czyste… Ile osób łyknie coś takiego? Obstawiam, że praktyczne każda osoba, która nigdy nie gotuje jajek. Otóż każde nawet najpiękniejsze ekologiczne jajko, które pochodzi od kury zielononóżki z wolnego wybiegu i kurnika, w którym gospodarz puszczał Mozarta kurkom, można zamienić w potworne jajo GMO… Wystarczy je tylko dłużej pogotować.

Brak wiedzy szkodzi, bo można naciąć się na różnego typu prowokacje i nieprawdziwe informacje. Co jest w przypadku GMO.  Uważam, że jest podobnie. Żywność genetycznie modyfikowana jest stosunkowo młodym wynalazkiem i jak ta żywność na nas wpływa. Pierwsze produkty GMO pojawiły się dopiero na początku lat 90-tych XX. wieku. Hmmm… Nieco ponad 20 lat. To trochę krótko, aby ocenić jak technika GMO ma długofalowy wpływ na człowieka i przyrodę.

Ale zaraz zaraz… Ludzie manipulacją genów zajmują się od wieków… Manipulowaliśmy genami nawet, gdy ich jeszcze nie odkryliśmy. Jak robimy miękkie (zdrowe) GMO? Proste:

  • Selekcjonowanie. Nasiona wybieramy tylko od roślin (czy zwierząt), które posiadają pożądane przez nas cechy. Jest to naturalny mechanizm.
  • Krzyżowanie odmian (ras). Bierzemy organizm o pożądanej cesze X oraz drugi organizm o pożądanej cesze Y. Kojarzymy je ze sobą i oczekujemy, że organizmy potomne będą mieć zarówno cechy X jak i Y.

Zarówno jeden jak i drugi mechanizm jest przyrodzie znany. Człowiek robi to po prostu szybciej… Ale człowiek odkrył też, że można wziąć gen szczura i wszczepić go kukurydzy, dzięki czemu coś tam coś tam coś tam. No czegoś takiego przyroda nie zna, żeby szczur kopulował z kukurydzą… Tzn kopulować to sobie może, ale nic z tego nie będzie w naturze – a w laboratorium dzięki technice jest… I to ładna, jędrna kolba, odporna na różne choroby. Żeby było łatwiej, taniej, więcej…

Na grzyba nam to… Po co taniej, łatwiej więcej. Przed GMO ludzkość nie cierpiała głodu. Już dzięki chemii i technice nie dość, że jesteśmy w stanie się wyżywić, ale produkujemy więcej niż jesteśmy w stanie spożyć. Zatem po co nam jeszcze więcej…

Odpowiedzią są pieniądze… Ideałem jest firma Monsanto, która wyprodukowała środek wszystkobójczy oraz odmiany roślin, które są na niego odporne. Dokąd nas to zaprowadzi? Nie wiadomo…

No to na smaczne zakończenie przepis na pastę.

Składniki:

  • 200g łososia (hodowlanego)
  • puszka soczewicy czerwonej (tylko GMO inna nie smakuje)
  • mały koncentrat pomidorowy
  • dużo natki pietruszki (ile wlezie)
  • kilka łyżek musztardy kremskiej Roleski
  • 2 ząbki czosnku
  • curry
  • papryka słodka wędzona
  • oliwa z oliwek
  • BEZ SOLI (łosoś i tak jest już za słony)
  • BEZ PIEPRZU (masz musztardę w zamian)
]]>
http://blog.bosorowerem.pl/?feed=rss2&p=2532 0
Ratujmy łososie http://blog.bosorowerem.pl/?p=2522 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2522#comments Sun, 30 Apr 2017 09:41:29 +0000 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2522 Czytaj dalej ]]> Zdjęcie obok przedstawia porównanie mięsa łososia hodowlanego (po lewej) i mięso łososia dzikiego (po prawej). Oczywiście jest to zdjęcie dla amerykanów, którzy rozróżniają tylko dwa gatunki jabłek – zielone i czerwone… Dla Polaka informacja. Kolor i konsystencja mięsa łososia zależy oczywiście od gatunku. Przykładowo nasz łosoś bałtycki jest wyraźnie inny niż łosoś atlantycki czy norweski. Zatem jak zobaczycie jasne mięso łososia nie koniecznie musi to oznaczać, że jest to łosoś hodowlany. Oczywiście łososia bałtyckiego jest mało i jest bardzo drogi, więc w większości wypadków będzie to łosoś hodowlany… To taka dygresja…

Jak widać na załączonym obrazku mięso łososia hodowlanego jest bardziej tłuste i jaśniejsze. Jest hodowany w specjalnych farmach morskich, karmiony przemysłową paszą, zawiera więcej toksyn bla bla bla. I co w związku z tym? Wszystkie slowfood’owe serduszka nawołują bezmyślnie do bojkotu hodowli i do kupowania tylko i wyłącznie dzikiego… Czy słusznie?

Irytuje mnie fakt, że ludzie co raz częściej i bezmyślnie rzucają się w wir populistycznych haseł, bez chwili refleksji. Dziki łosoś – brzmi świetnie w skali mikro, ale trzeba się chwilę zastanowić co się dzieje w skali makro.

Generalnie ryby morskie to jedyny zasób przyrody, który mocno nie cierpiał z powodu eksploatacji przez człowieka. Ale ten stan się kończy. Greenpace opublikował listę gatunków ryb zagrożonych. Można ją znaleźć tutaj: http://www.greenpeace.org/poland/PageFiles/351926/CzerwonaLista2013.pdf. Łososia jeszcze na niej nie ma, ale pytanie jak długo, gdy wszyscy bezmyślnie rzucimy się na niego? To, że co raz częściej stać nas na to, by pozwolić sobie na spożywanie dziczyzny, to musimy to robić? Nie! Łowiska nie są eksploatowane, są TRZEBIONE!!!. Jak wszyscy rzucimy się na łososia dzikiego, to lada dzień pojawi się on na czerwonej liście.

Nie widzę przeszkód, aby kupić łososia hodowlanego. Jeżeli ryba jest hodowana w odpowiednich warunkach, karmiona wysokiej jakości karmą, nie będzie wcale gorsza. Dorabianie do tego wirtualnych walorów czy wad jest głupotą.

Jakiś czas temu kupiłem w Tesco najtańszego łososia wędzonego. Przeterminował się o 6 dni, więc trzeba było coś z tym zrobić. Twardy, słony i pewnie dymu nie widział. Ale da się zjeść. Łosoś był w kawałku, ze skórą z łuskami, więc musiał się trochę trochę popracować, żeby go oskórować. Było jednak warto…

Składniki:

  • łosoś wędzony (dużo)
  • serek naturalny homogenizowany
  • musztarda sarepska
  • szczypta kardamonu (ostrożnie)
  • papryka słodka mielona
  • curry

Wszystko wrzucamy do malaksera i mielimy na pastę. I koniec. Jak ktoś zna wędlinę pod nazwą „metka łososiowa”, to konsystencja i smak jest podobny. Różnica jest taka, że metka łososiowa obok łososia nie leżała, to w większości tłuszcz wieprzowy chemicznie doprawiony, a tutaj mamy prawdziwą metkę z prawdziwego łososia hodowlanego. Ja zjadłem ją na śniadanie z połówkami ogórka. Wątroba się nie cieszy, bo sporo tłuszczu, ale cóż – przynajmniej nie dobiłem jej chlebem 😉

Zawsze byłem i będę przeciwnikiem spożywania dzikich zwierząt, szczególnie tych, których jest mało.

]]>
http://blog.bosorowerem.pl/?feed=rss2&p=2522 2
500+, czyli jak produkować nierobów http://blog.bosorowerem.pl/?p=2378 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2378#comments Sun, 10 Apr 2016 12:27:08 +0000 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2378 Czytaj dalej ]]> panamaObraz tak zwanego trzeciego świata… Zapewne wielu osobom Panama kojarzy się z określeniem „republika bananowa”. Faktycznie, kraj ten jest jest republiką bananową, ale w dosłownym tego słowa znaczeniu. Przede wszystkim jest rajem podatkowym, o którym ostatnio tak głośno. Jak wygląda ten ten raj? Jak widać na załączonym obrazku. W mieście Panama City bieda, aż piszczy. Drapacze chmur w ilości takiej, której ani Warszawa, ani cała Polska nie dorobi się nawet za życia moich wnuków. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że socjalne państwo zabierze mi ponad 30% tego, co zarobiłem…To patologia. Gdy się spojrzy na nasz system ekonomiczno-społeczny to jest on zaprzeczeniem zdrowego rozsądku. Logiczne jest, że im więcej będę zarabiał, tym więcej będę wydawał dając pracę ludziom w różnych gałęziach przemysłu i handlu, bo ktoś musi wytarzać te dobra, których będę pożądał.

A tu co? Ktoś wpada na pomysł pięciuset złotych na każde dziecko. Ktoś dostanie gratis pięć stów, od tak… Nie za ciężką pracę, tylko za fakt posiadania dziecka. Po co? Inwestycja w przyszłość i takie tam „kocopoły”. Bzdury na resorach. Państwo socjalne produkuje społeczne kaleki. W jaki sposób? Oh! Mechanizm jest bardzo prosty. Nie oszukujmy się. Bardzo wiele rodzin żyje na skraju biedy. Nasz problem polega na tym, co postrzegamy jako biedę. Zwykle w takich przypadkach przytaczany jest obraz dziecka chudego dziecka w brudnych butach, znoszonym ubraniu… i rzeczywiście tak jest. Takie dziecko zwykle odstaje „wyglądem” od swoich rówieśników, którzy noszą czyste ubrania i nowe modele telefonów komórkowych, a pod szkołę rodzice podwożą ich lśniącymi samochodami. Wtedy nas to łapie za serce, że dziecko ma stare buty nie ma nowego IPhone’a w ręku. Wtedy łatwo sięgamy do kieszeni… Mało kto jednak pyta kto za tym dzieckiem stoi….
Nie od dzisiaj wiadomo, że biedzie często towarzyszy patologia. Polega ona zwykle na tym, że dziecko chodzi głodne i bose, mimo że oboje rodzice mają zdrowe ręce i nogi, ale wolą leżeć przed telewizorem, żyć z socjalu i babcinej rentki. Co by się nie działo w rodzinie, na przysłowiowy kieliszek chleba i papieros w gębie zawsze jest. I proszę mi nie mówić, że tak nie jest, bo zbyt wiele rzeczy już w życiu widziałem, by uwierzyć w propagandę biedy z „przyczyn niezależnych”.

Przyczyną tej biedy jesteśmy my „bogacze” i myślenie 500+. Patologiczna bieda w pierwszej kolejności wyciągnie rękę po pieniądze. Nie chcą pomocy w znalezieniu pracy, przekwalifikowaniu się, przeszkoleniu na inny zawód. Nie chcą wędki, tylko chcą, żeby dać im rybę sprawioną i podstawioną pod nos. Dlaczego? Bo tak jest łatwiej. Nie trzeba nic robić i jakoś się żyje. Dla nas też jest łatwiej, bo uspokajamy swoje sumienie, że pomagamy biednym dzieciom. Jaki to ma skutek? Nie trzeba mieć doktoratu z psychologii i ekonomii, żeby wpaść na pomysł, że dziecko widząc taki skuteczny model życia nie będzie dążyć w swym dorosłym życiu do wyjścia z tej patologii i pętla się zamyka. Dajemy pieniądze i produkujemy patologię na własne życzenie.

Co 500+ oznacza dla mnie? Tyle, że w przyszłości państwo z mojej ciężkiej pracy zabierze mi nie 30% tylko 40%, bo trzeba będzie skądś te miliardy wziąć. Nie wezmą się one od tych najmniej zarabiających, tylko od najwięcej zarabiających. Wkurza mnie, że te pieniądze nie trafią na nowe sale gimnastyczne w szkołach, na zajęcia edukacyjne i na infrastrukturę społeczną wspierającą rozwój, tylko trafią bezpośrednio do kieszeni ludzi, a oni w 90% przypadków skonsumują je na bieżące potrzeby nie koniecznie związane z inwestycją w dzieci i ich edukację. Kto ich z tego rozliczy? Nikt! Bo nie ma takiej fizycznej możliwości. Utwierdzimy tylko Polaków, że państwo powinno dawać, że bogatym trzeba zabrać i biednym dać.

Nie dziwię się, że ludzie uciekają ze swoimi majątkami do rajów podatkowych. Też tak bym zrobił. Państwo zamiast nagradzać ciężko pracujących i pobudzać gospodarkę przez niskie podatki oraz wsparcie prywatnych inicjatyw gospodarczych, bije ich pałką po głowie, tym większą im większe są ich zarobki. Sztandarowym hasłem dzisiejszej neo-komuny jest 500+, by ludzie nie musieli rozwijać się i chodzić do pracy, tylko od ołtarza do urny wyborczej.

]]>
http://blog.bosorowerem.pl/?feed=rss2&p=2378 6
Dramat w jednym akcie http://blog.bosorowerem.pl/?p=2367 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2367#respond Mon, 28 Mar 2016 21:53:01 +0000 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2367 Czytaj dalej ]]> BarefootRunningDzisiejszy dzień był wspaniały. Temperatura kilkanaście stopni powyżej zera., słońce, ciepło. Chciałoby się wskoczyć na rower lub pójść gdzieś (boso) na spacer. Jednak nie tym razem. Jak to się stało? Nie wiem. Zwykle używa się sformułowania „dramat w trzech aktach”. Tym razem jednak jest to dramat w jednym akcie. W sumie nie ma ani początku ani końca, ani nie można wyróżnić poszczególnych etapów, stąd jeden akt.

O ile wyjście z domu i zdjęcie butów jest stosunkowo łatwe, tak wskoczenie na rower już nie. Nie wiem jak to się stało, ale jesienią 2015 roku pewnego dnia postawiłem rower na balkonie i ani razu go nie użyłem. Dlaczego odwiesiłem rower „na hak”? Zwykle jest to pierwsze przeziębienie. Tym razem też tak było. Przeziębiłem się. Zanim wyszedłem z choroby zrobiło się stosunkowo chłodno i porzuciłem transport rowerowy na rzecz samochodowego. W poprzednich latach przesiadałem się na trenażer, który pozwalał „utrzymać” kondycję. Tym razem jednak tak też się nie stało? Dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia.

Jakie to niesie ze sobą konsekwencje? Dość poważne. Kondycja spadła dość wyraźnie. Nie mogę z dnia na dzień wsiąść na rower i zacząć jeździć jak przedtem. Pomijając fakt, że byłoby to bardzo dalekie od przyjemności, to mogłoby się to źle skończyć. Od jakiegoś czasu niemal co roku słyszy się o tragicznych wypadkach na maratonach. Nie przypuszczam, że mogłoby się mi to przytrafić, ale nigdy nic nie wiadomo, więc wolę dmuchać na zimne.

Postanowiłem zacząć się ruszać, ale stopniowo. Jak pogoda pozwoli, od jutra zaczynam intensywne spacery, aby przyzwyczaić organizm do wysiłku po 5 miesiącach wożenia się pojazdem mechanicznym.

Jakieś dwa lata temu próbowałem biegać. Prawie się udało. Prawie, bo kupiłem wszystko w sklepie, prócz sił. Przebiegłem 4 km i stwierdziłem, że nie dam fizycznie rady biegać i jeździć na rowerze. Ubranie pozostało. Obuwie także, ale nie mam zamiaru go używać. Póki jest chłodno, będę docierał moje stare wysłużone Vibram Five Fingers Classic. Podeszwa mocno wytarta, ale o dziwo wciąż zachowuje ciągłość. Jednak wiecznie nie będę w nich chodził, więc prewencyjnie nabyłem nowe.

Model Seeya. Kupiłem trochę w ciemno. Wygodne, ale podeszwa mogłaby być nieco cieńsza. Czuć sztywność w porównaniu z modelem Classic. Te akurat oszczędzę na wycieczki w góry. Może się sprawdzą na łatwych szlakach.
Nie będę znów próbował biegać, bo wiem czym to się skończy. Ale jakiś bardziej intensywny ruch przed rowerem musi być. Mam kilki do nordic walking’u. Wożę w samochodzie już ze 2 lata… Dobra okazja żeby odkopać.

Przy okazji chciałbym obalić hasło, że sezon rowerowy nigdy się nie kończy. Fajnie to wygląda na zdjęciach i hasłach na różnych stronach internetowych, ale to nie jest prawda. Nie wszyscy są w stanie cały rok poruszać się na rowerze i ja jestem tego najlepszym przykładem. Mam za sobą 3 zimy, podczas których próbowałem dojeżdżać do pracy. Prędzej czy później kończyło się to bólem gardła i przeziębieniem. Zawsze! Ubierałem się, stosowałem kominiarki z osłoną na usta i bez. Poddałem się. W moim przypadku to nie działa i nie będzie działać. Zimna po prostu nie jest porą roku dla mnie. Praca, stres, nie koniecznie zdrowe odżywianie robią swoje. Mogę zacząć się lepiej odżywiać, ale stresu i pracy nie przeskoczę. Oczywiście jest wyjście, ale na wolny zawód nie przekwalifikuję się…

]]>
http://blog.bosorowerem.pl/?feed=rss2&p=2367 0
Dzień 1 stycznia 2017 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2281 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2281#comments Sun, 27 Sep 2015 11:28:09 +0000 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2281 Czytaj dalej ]]> Od pewnego czasu mówi się o bezpieczeństwie pieszych w kontekście projektu nowych zasad dotyczących jego przekraczania i wynikających z tego obowiązków kierowcy (a poprawnie kierującego).  Dzięki pracom posłanki Beaty Bublewicz z Platformy Obywatelskiej, od 1 stycznia 2017 roku, pieszy będzie miał pierwszeństwo nad pojazdem nie tylko będąc już na przejściu dla pieszych, ale także w momencie zbliżania się do niego. Kierujący pojazdem będzie zobowiązany zatrzymać się i ustąpić pierwszeństwa przejazdu.  Oto treść ustawy o zmianie ustawy (prawo o ruchu drogowym) przyjętej 25 września tego roku:

Art. 1.
W ustawie z dnia 20 czerwca 1997 r. – Prawo o ruchu drogowym (Dz. U. z 2012 r. poz. 1137, z późn. zm.1)) wprowadza się następujące zmiany:
1) w art. 2 pkt 23 otrzymuje brzmienie:
„23) ustąpienie pierwszeństwa – powstrzymanie się od ruchu, jeżeli ruch mógłby zmusić innego kierującego do zmiany kierunku lub pasa ruchu albo istotnej zmiany prędkości, a pieszego – do zatrzymania się, zwolnienia lub przyspieszenia kroku lub – w przypadku oczekiwania na możliwość wejścia na przejście dla pieszych – powstrzymania się od wejścia na nie;”;
2) w art. 13:
a) ust. 1 otrzymuje brzmienie:
„1. Pieszy przechodzący przez jezdnię lub torowisko jest obowiązany zachować szczególną ostrożność oraz, z zastrzeżeniem ust. 2 i 3, korzystać z przejścia dla pieszych.”,
b) po ust. 1 dodaje się ust. 1a i 1b w brzmieniu:
„1a. Pieszy znajdujący się na przejściu dla pieszych ma pierwszeństwo przed pojazdem. Pieszy oczekujący na możliwość wejścia na przejście dla pieszych ma pierwszeństwo przed pojazdem, z wyjątkiem tramwaju.
1b. Przed wejściem na przejście dla pieszych, pieszy jest obowiązany zatrzymać się i upewnić, czy kierujący pojazdem ustępuje mu pierwszeństwa.”;
3) w art. 26:
a) ust. 1 otrzymuje brzmienie:
„1. Z zastrzeżeniem ust. 1a, kierujący pojazdem, zbliżając się do przejścia dla pieszych jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa pieszemu, który znajduje się na przejściu dla pieszych lub oczekuje na możliwość wejścia na nie.”,
b) po ust. 1 dodaje się ust. 1a w brzmieniu:
„1a. Kierujący tramwajem zbliżając się do przejścia dla pieszych jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa pieszemu, który znajduje się na przejściu dla pieszych.”.

Art. 2.
Ustawa wchodzi w życie z dniem 1 stycznia 2017 r.

Według mnie zmiany są bardzo kontrowersyjne. Posłanka Bublewicz twierdzi, że skoro to działa na Zachodzie to u nas też będzie. Otóż Szanowna Pani Posłano! Nie! To tak nie działa. Na Zachodzie panuje zupełnie inna kultura i fakt, że od 1989 roku uważamy się za członków „cywilizacji zachodnioeuropejskiej”, to jednak kulturowo i mentalnie jesteśmy wciąż Słowianami i nie można o tym zapominać importując zachodnie pomysły. Gwarantuję Pani, że obowiązek upewnienia się, czy kierujący ustępuje pierwszeństwa nie będzie przez pieszych przestrzegany. Skąd to wiem? Bo takie sytuacje teraz są na porządku dziennym, więc nie będzie inaczej w przyszłości.
Bez intensywnej kampanii informacyjnej wprowadzenie tej ustawy zakończy się porażką, gdyż piesi przeświadczeni o swoim pierwszeństwie będą wchodzić przed pojazdy, które nie mają szans już bezpiecznie się zatrzymać. Brał ktoś takie sytuacje pod uwagę? Obstawiam, że nie. Z mojej strony tyle…

Co to ma z nami rowerzystami wspólnego? Dużo. Rower to taki sam pojazd jak samochód czy koparka, a przejścia dla pieszych nie występują tylko na jezdni, ale także na ścieżkach rowerowych. Zatem od 1 stycznia 2017 roku wielu z nas pędzących DDR’em z przeświadczeniem, że mają pierwszeństwo będą musieli rewidować swój pogląd. Jest bardzo wiele miejsc, gdzie przejście przez DDR (czy też pas dla rowerów, który jest na chodniku) jest co kilkadziesiąt metrów, a ruch pieszy jest duży.

Ogólnie nie jestem przeciwnikiem tej ustawy, ale trzeba się z głęboką refleksją pochylić nad nią i dzień 1 stycznia 2017 poprzedzić odpowiednio szeroką kampanią informacyjną. Nie od dziś wiadomo, że większość kierowców styczność z „kodeksem” miała na kursie prawa jazdy, a wiedzę na temat aktualnych przepisów zdobywają głównie z telewizji lub od innych osób. Wśród pieszych i rowerzystów z aktualną wiedzą jest jeszcze gorzej, gdy bardzo często zdarzają się osoby, które nigdy nie miały okazji zajrzeć do odpowiedniej lektury. W związku z tym czekam na dzień 1 stycznia 2017 z dość dużym niepokojem…

Jak zawsze zapraszam na
Forum Rowerowe.org

]]>
http://blog.bosorowerem.pl/?feed=rss2&p=2281 5
Tablet na rower http://blog.bosorowerem.pl/?p=2235 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2235#comments Sat, 22 Aug 2015 12:32:55 +0000 http://blog.bosorowerem.pl/?p=2235 Czytaj dalej ]]> Aplikacja Strava jest bardzo popularna wśród posiadaczy smartfonów. Jednak nie jest to nawigacja. Aplikacja posiada bardzo ciekawą opcję, śledzenia już zapisanej drogi. Jednak ten program jako nawigacja do mnie nie przemawia. Tej aplikacji używam jedynie w charakterze systemu do logowania tras. Do nawigacji potrzebna jest mapa i aplikacja, która jest ukierunkowana na nawigację. Oczywiście na trasie nie można polegać na urządzeniu elektronicznym, bo zawsze może ono zawieść – co nie raz mi się zdarzyło. W kieszeni zawsze trzeba mieć mapę papierową, ale kto zabroni równocześnie korzystać z mapy elektronicznej? Urządzeń do nawigacji rowerowej jest dużo, nie będziemy się nad nimi rozwodzić. Tablet z gps’em służy mi jako nawigacja samochodowa, więc dlaczego by nie zaadoptować jej jako nawigację rowerową.

Mój tablet 7″ jest stosunkowo stary, firmy Peiying. Chińskie, chińskie, ale daje radę – jeszcze. Widać, że myśli długo i zapewne lada moment przestanie sobie radzić z nowoczesnymi aplikacjami, ale postanowiłem do jeszcze nie zmieniać. Żeby umieścić tablet na rowerze potrzebny jest jakiś uchwyt. I tu pojawia się problem. Na rynku nie ma zbyt dużej oferty uchwytów do tabletów przeznaczonych na kierownicę (rowerową). Znalazłem tylko dwa, w rozsądnej cenie, które postanowiłem przetestować.

Pierwszy z nich to chiński produkt marki nieznanej przeznaczony do tabletów 7″. Mocowanie pomyślane w głównej mierze do zastosowań motocyklowych, ale rura to rura, więc na rowerowej kierownicy też będzie się trzymał. Wygląda mniej więcej tak:

Koszt to około 50 PLN. Po wyjęciu z blistra od razu czuć powiew chińskiego sklepu obuwniczego. Nie jest źle. Wbrew pozorom wykonany jest całkiem nieźle.

Uchwyt jest bardzo sprytny. Jak widać na zdjęciu będzie pasował do każdej kierownicy rowerowej. Przegub kulowy blokowany na śrubę pozwoli ustawić tablet w dowolnej pozycji – ten patent mi się podoba. Pokrowiec niby miał być wodoszczelny. Fakt. Suwak jest powlekany, ale osobiście nie wierzę, że jest w stanie przetrwać jazdę w deszczu przez dłuższy czas. Nie mniej jednak lepsze to niż nic.

Kolejne zaszkodzenie. W środku pianka, która ma służyć do „wypchania” pustej przestrzeni. Proste rozwiązanie, dzięki któremu pokrowiec nie musi być szyty na miarkę. Mój tablet pasuje „na styk”. Wepchnąłem wszystkie pianki.

20150822_094525

Kupując to rozwiązanie byłem pewien jednego. Foliowy ekran nie sprawdza się podczas, gdy mamy słoneczny dzień. Musi być on przyklejony do wyświetlacza – wtedy by działał. No cóż. Nie można mieć wszystkiego za tą cenę.

Tak tablet prezentuje się na rowerze. Na rowerze MTB to groteska. Jazda z czymś takim w teren to jakiś nieporozumienie. Nie mniej jednak rower wyprawowy rządzi się nieco innymi prawami. To, co nie przystoi jednym, jak najbardziej pasuje do drugich. Dlaczego ja zdecydowałem się na takie pokraczne rozwiązanie? Torba na ramę z miejscem na telefon nie sprawdza się jako nawigacja. Gdy telefon jest mały i daleko od oczu, trudno dostrzec detale na mapie, szczególnie, gdy ustawiona jest na małą skalę.

Teraz druga sztuka… Uchwyt przeznaczony do trenażera Tacx… Może nie do samego trenażera, ale jako akcesorium. Jego typowa cena rynkowa to 120-150 PLN. W sieci Decathlon kupiłem go za 99 PLN i darmową przesyłką kurierską – więc promocja bardzo dobra. Uchwyt wygląda tak.

Jest to de facto ramka/stelaż. Jako, że przeznaczony jest do roweru stacjonarnego, nie przedstawia sobą żądnej ochrony, ani nie specjalnie sztywny. Konstrukcja nie zaciska się zbyt mocno na kierownicy, a oparcie stanowi mostek i poprzeczna belka w uchwycie. W jakąś trudniejszą wyboistą trasę? Może da radę, ale trzeba jechać czujnie.

Wygląd… Dramat jeszcze większy niż wcześniej. Maksymalny rozmiar, który wchodzi do uchwytu to tablet 10″. Mam ciężką krowę Overmax SteelCore III (wadliwy badziew odradzam tą firmę). Jeżeli uchwyt nie przyda się w trasie, to z pewnością przyda się na trenażer. Zezowanie do telewizora jest słabą opcją… A tak całe centrum kierowania wszechświatem będzie na kierownicy.

Inne alternatywy na rynku? Ależ oczywiście. Firma Ram Mounts produkuje bardzo wysokiej jakości mocowania do elektroniki. Na nieduży tablet w sam raz pasuje X-Grip II. Niestety cena… 320 PLN za mocowanie do tabletu, który jest wart na chwilę obecną… Nie wiem… 50 PLN-100 PLN? Trochę przesada.

Jak zawsze zapraszam na
Forum Rowerowe.org

]]>
http://blog.bosorowerem.pl/?feed=rss2&p=2235 1
Happy graveing http://blog.bosorowerem.pl/?p=1720 http://blog.bosorowerem.pl/?p=1720#respond Sat, 01 Nov 2014 18:08:53 +0000 http://blog.bosorowerem.pl/?p=1720 Czytaj dalej ]]> 5424233dcbbe8_73532a24Zawsze przy tej okazji narzekam na to, że nie szanujemy tradycji. To co najpiękniejsze płowieje, a miejsce zajmuje komercja. Nie narzekałbym, gdyby to była jeszcze nasza komercja, ale niestety tradycję importujemy zza oceanu. Głównie to, do czego piję to Halloween. Zastanówmy się. Dzisiaj rano ojciec Maciej Zięba stwierdził, że halloween jest po prostu głupie. Trochę mnie to oburzyło, bo z automatu pomyślałem – „konserwa”. Ale gdy się głębiej nad tym zastanowić to rzeczywiście głupota. Z punktu widzenia kultury słowiańskiej nie ma to żadnego uzasadnienia.

Słowianie nie gęsi i swoje pogańskie tradycję mają. Jest to obrzęd dziadów. Mimo, że Kazimiera Szczuka próbowała wczoraj powiązać halloween z obrzędem dziadów, to chyba nie do końca jej się to udało. Gdy sięgniemy do opisu dziadów, czy to u Mickiewicza, czy to w innych źródłach, to mimo podobieństwa, jest to jednak co innego niż przebieranie się za duchy, upiory i trupy. Twierdziła, że niby to dzieci przebierają się za duchy versus tradycja dziadów i „karmienie” duchów.
Ja dostrzegam znaczną różnicę. W tradycji dziadów, to żywi karmili duchy, a nie duchy biegały po domach i domagały się jedzenia. Zatem gdyby chcieć dalej ciągnąć tradycję dziadów, to bardziej widzę to w formie. Tradycyjnie w obrzędzie dziadów rolę odgrywali żebracy, którzy uważani byli za media pomiędzy światem żywych i umarłych. Inicjatorem byliśmy my, żywi, a nie duchy zstępujące na ziemię i wcielające się w postacie żebrzących. Zatem nie przebieranie się za duchy, ale raczej jałmużna, pomaganie innym.  Tylko to jakoś nie bardzo pasuje do komercji….

Już któryś rok z rzędu przy cmentarzu Wolskim widuję obok tradycyjnej(!) pańskiej skórki góralskie serki z grilla, ciasta i zabawki. W tym roku nawet swetry… No ja…. nie powiem co. Pańska skórka… Jak najbardziej. Ten badziewny cukierek ma swoją niemal wiekowa tradycję, a „oscypek”? No proszę… Z tego co usłyszałem kiedyś na świętej pamięci TVN Warszawa, pańska skórka była na początku charakterystyczna dla Woli. I to jest historia i tradycja, a podrabiane oscypki sprzedawane przez podrabianych górali… Chociaż nawet pańską skórkę potrafią sponiewierać, gdyż jakiś czas termu widziałem ją latem na starówce…Smutek…

Wczoraj niemalże zwymiotowałem, gdy obejrzałem obrazki z Japonii. Oni też obchodzą halloween, mimo że kultura japońska nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem ani tym bardziej z tradycją dziadów (vide pani Kazimiera).

]]>
http://blog.bosorowerem.pl/?feed=rss2&p=1720 0
NIE dla 6-tego dnia pracy! http://blog.bosorowerem.pl/?p=1674 http://blog.bosorowerem.pl/?p=1674#comments Sun, 12 Oct 2014 10:32:28 +0000 http://blog.bosorowerem.pl/?p=1674 Czytaj dalej ]]> uid_a928d8c6bc0c6abf83239149e225e2b71411656792382_width_633_play_0_pos_0_gs_0_height_355Rzadko podejmuję tematy społeczno-polityczne na blogu, ale tym razem się we mnie już po prostu zagotowało i muszę wylać trochę żółci. Dzisiaj rano w telewizji usłyszałem o kolejnym irracjonalnym pomyśle pod tytułem 6-ty dzień tygodnia w pracy… Cały czas kombinujemy jak tu zwiększyć czas pracy… Gdzie nas to zaprowadzi? Z niewolnika nie ma pracownika. Niby każdy się z tym zgodzi, ale realia są zupełnie inne. Uczelnie wyższe kładą młodym ludziom do głowy farmazony – bo inaczej nie można tego nazwać – o tym że są wspaniali i będą bogaci – wystarczy się uczyć. Potem jednak przychodzi zderzenie z rzeczywistością…

Student jest dobrym materiałem, aby go wykorzystać za połowę normalnej stawki. Więc pracujemy pod batem kapitalisty… Ale brak doświadczenia… Można przełknąć. Po zdobyciu doświadczenia też nie jest lepiej, bo wciąż pracujemy pod batem, klepiemy nadgodziny i wypruwamy wnętrzności. Odbija się to na zdrowiu, psychice i życiu rodzinnym. Trudno to określić inaczej niż intelektualne niewolnictwo. Współczesny feudalizm. Czy musimy tak dużo pracować?

Podczas, gdy na Zachodzie wprowadza się innowacyjne podejście do pracownika i czasu pracy (kliknij obrazek powyżej) u nas jest to wciąż nie do pomyślenia. Odnoszę wrażenie, że polscy pracodawcy wciąż myślą kategoriami rodem z 19-tego wieku. Popatrzmy jak to się ma na tle Europy i świata:

3797144896_e5abba1cd0_o

Podczas, gdy Szwedzi chcą wprowadzić 6-godzinny dzień pracy (link), Holendrzy pracują 27 godzin tygodniowo, Niemcy 27, Francja 30, Irlandia 31, UK 32, my mamy 38 godzin pracy w tygodniu i pojawiają się pomysły, aby jeszcze to zwiększyć poprzez 6 dniowy tydzień pracy. Niby ten 6-ty dzień miałby być za zgodą pracownika (link), ale wiadomo jak to będzie. Podobnie z nadgodzinami. Niby też nie mogą mieć charakteru planowanego – a wiadomo jak jest.

Zastanawiam się jak dużym pracoholikiem trzeba być by nie dostrzegać pewnych rzeczy. Ot przykład z życia mego wzięty. W ciągu dnia efektywna praca inżynierska, to nie więcej niż 6 godzin. Czasami natchnienie kończy się po 4 godzinach – a potem zwykle spędza się więcej czasu na zmuszaniu siebie do pracy niż na faktycznej efektywnej pracy. Gdzie tu 8 godzin albo 12 godzin – jak to jakiś czas temu postulowano w elastycznym czasie pracy?  Zastanawiam, w której części głowy pracodawcy siedzi takie myślenie, że dłużej znaczy lepiej… Zastanawiam się też ile jeszcze wody w Wiśle musi upłynąć, aby dojść do wniosku, że zmęczony inżynier to kiepski inżynier i większy pożytek będzie z inżyniera, który będzie pracował 6 godzin niż takiego, który będzie przybijał kartę pracy po 8 godzinach. Osiem godzin można pracować przerzucając puszki z palety na maszynę do etykietowania, ale nie przy biurku pracując umysłowo.

Jeżeli te pomysły dojdą do skutku i pracodawca będzie próbował z nich korzystać, gwarantuję mu, że pierwsza sobota spędzona w pracy będzie moją ostatnią. Jeżeli zmiana pracodawcy nie wystarczy, zmienię zawód, a jak tego będzie mało, to wyemigruję na przysłowiowy „zmywak”.

]]>
http://blog.bosorowerem.pl/?feed=rss2&p=1674 1