Na początku kwietnia PiS wpadł na pomysł wprowadzenia obowiązkowej karty rowerowej dla dorosłych. Oczywiście wywołało to poruszenie w środowisku rowerowym. Takich reakcji należało się spodziewać. W obronie cyklistów stanęło takie ugrupowanie Kukiz’15. Pytanie czy słusznie? Czy to całe oburzenie na wprowadzenie dodatkowych ograniczeń nie jest czasem zamiataniem problemu pod dywan? Popatrzmy jak to jest teraz. Karta rowerowa obowiązuje młodzież od 10 do 18 roku życia. Jest to rozsądne, aby młodzi ludzie, którzy poruszają się po drogach publicznych znali zasady na niej panujące. Na czym polega więc problem?
Odkąd jestem w stanie sięgnąć pamięcią karta rowerowa to było martwe prawo. Szkoły organizowały kursy i egzaminy, ale na ulicy nikt tego nie egzekwował. Nie przypominam sobie, aby policja mnie kiedykolwiek kontrolowała i wymagała takiego dokumentu. Karta rowerowa to był dokument, który odkładało się na półkę, bo nie był do niczego potrzebny. Sam jestem najlepszym przykładem, gdyż nigdy karty rowerowej nie posiadałem. W kursie na kartę rowerową uczestniczyłem, ale do egzaminu nie przystąpiłem. Nie pamiętam dlaczego, prawdopodobnie dlatego, że nie było mnie wtedy w szkole.
Pomimo iż dokumentu nie posiadałem, pojęcie na temat przepisów miałem, więc można czysto teoretycznie uznać, że byłem bezpieczny na drodze. Gdy miałem 16 lat zdobyłem prawo jazdy kategorii B. Można powiedzieć, że od tamtej pory przepisy znam znacznie lepiej niż wcześniej. I prawdopodobnie podobną historią mogłoby podzielić się bardzo wiele osób. Skąd więc taki pomysł PiS’u?
Od kilku lat obserwujemy boom rowerowy. Nie da się tego porównać z tym, co było wcześniej. W czasach mojej młodości rower był domeną młodzieży, która kręciła się na nim po podwórku. W dorosłym życiu mało kto zostawał przy tym środku transportu i rekreacji. Rower był używany głównie przez działkowców do transportu siatek z warzywami i owocami i na tym koniec… A teraz? W mojej klatce mieszkają 4 osoby, który regularnie korzystają z roweru, czy to rekreacyjnie, czy transportowo. Jest moda na zdrowy tryb życia, ludzie wsiadają na rowery i jadą… Na rowery wsiadają nie tylko kierowcy metalowych puszek, ale także osoby, które nie posiadają prawa jazdy i wcześniej nie jeździły na rowerze zbyt wiele. I to jest problem, którego zaczynamy doświadczać…
PiS jest znany z „niekonwencjonalnych” pomysłów – że tak delikatnie się wyrażę. Jednak nie umiem wytłumaczyć kontrreakcji polityków Kukiz’15. Problem jest i nie da się go „zamaskować” w żaden sposób. Stopień w jakim rowerzyści łamią przepisy jest zatrważający. I to zapewne spowodowało przelanie się czary goryczy i taki pomysł. Karta rowerowa co prawa nikogo kultury nie nauczy, ale co raz częściej widuje osoby, które nie potrafią się zachować na ulicy. I nie wynika to wcale z działania w złej wierze. Trudno jest przestrzegać zasad, których się nie zna. Jeżeli trend się utrzyma, to pozostając biernym wobec takiej sytuacji będzie coraz gorzej.
Co można by zaproponować? Jest kilka rozwiązań:
- Karta rowerowa dla wszystkich. Pomysł PiS. Bez sensu. Dokument będą musiały zdobywać osoby, które posiadają już uprawnienia i dobrze znają przepisy (czy się do nich stosują – inna historia). Papierologia stosowana w czystej postaci, za którą podatnicy będą musieli zapłacić.
- Wprowadzenie edukacji z zakresu ruchu drogowego do szkół podstawowych jako obowiązkowy przedmiot. Wtedy będziemy mieć pewność, że osoba po takim szkoleniu ma wystarczającą wiedzę, aby poruszać się po drogach publicznych. Nie potrzebny jest żaden dokument. Jednak ten pomysł nie rozwiązuje bieżących problemów. Trzeba by czekać, aż biologia i czas zrobią swoje. Jest to jednak najmniej bolesne dla argumentu „Kukiz’15”.
- Karty rowerowe (a raczej szkolenia) tylko dla osób nie posiadających żadnych uprawnień (bez względu na wiek). Jest to najbardziej rozsądne według mnie. Osoby posiadające karty motorowerowe, czy prawa jazdy kategorii A, B czy C przepisy znają, więc nie muszą poznawać ich na nowo ani wyrabiać sobie dodatkowego papierka.
I od razu nasuwa się pytanie: kto za to zapłaci? Szkolenia i wydanie dokumentu nie powinno być darmowe, bo oznacza to, że zapłaci za to budżet państwa, czyli my wszyscy. Nie widzę powodu bym musiał finansować kartę rowerową dla sąsiada. Darmowe co najwyżej powinny być szkolenia w ramach edukacji szkolnej.
To konferencja prasowa, na której Kukiz’15 ogłosił, że bierze w obronę cyklistów. Nie podoba mi się taka argumentacja. Typowo polskie tupnięcie nóżką: „Nie, bo nie!” Jak można było się spodziewać, powiedziano: „nie”, ale nie zaproponowano nic w zamian. Zachowanie status quo. To jest rozwiązanie! Świadczy to o braku zrozumienia tematu i niedostrzeganie problemu. Poseł-cyklista najwyraźniej martwi się jedynie o samego siebie i być może boi się, że gdyby musiał przystąpić do egzaminu z przepisów drogowych, to by go nie zdał. Zastanawiam się w tym miejscu jak bardzo aktywnym cyklistą jest poseł Kozłowski, skoro porusza się dużo po drogach publicznych i widzi tylko co się dzieje po jednej stronie…
Trudno tutaj oceniać rowerzystów ale osobiście odnoszę wrażenie że większość zachowań to brak wyobraźni. Prawda jest taka że duża część, to ludzie którzy mają już prawo jazdy. Zgodnie ze statystykami na 2011 r. w Polsce prawo jazdy miało 20 mln ludzi. Na 2009 r. W Polsce było około 11-12mln młodzieży do lat 18.
Wyróżnił bym kilka problemów:
1. niechęć do przestrzegania przepisów
2. Uciążliwe przepisy (np. ciąg pieszo rowerowy który przy każdym skrzyżowaniu co 50-100m kończy się tylko po to aby nie było przejazdu a samo przejście)
3. Brak ścieżek rowerowych – ja osobiście zawsze planuje trasę tak że albo jadę ścieżkami albo drogą, czyli przykładowo w Warszawie raczej rowerem wybiorę most ze ścieżką niż będę się pchał rowerem po innym który jest niedostosowany do ruchu rowerowego. Jednak ludziom się nie chce tak kombinować.
4. Kierowcy nie uważający na rowerzystów, w 2015 roku według SEWiK było około 15 tys zdarzeń z udziałem rowerzystów, i tylko w 1/3 z tego zawinili rowerzyści.