Małe Ciche

szlakiMałe Ciche jest rzeczywiście małe i chce. Cisza, spokój. Mieszkaliśmy w pokojach gościnnych „Stanek”. Obiekt położony na stoku narciarskim. Lokalizacja rewelacyjna. Trochę strach gdy samochodem podjeżdża się pod górę, bo droga mniej więcej na szerokość samochodu, a jest dwukierunkowa! Nie mniej jednak ruch zerowy, więc  w sumie nie ma się czego bać. Chwila strachu jednak jest warta tego, co się widzi po wjechaniu na stok. Bardzo ładna panorama Tatr. Prawie taka jak z Gubałówki. Polecam to miejsce wszystkim, zarówno z dziećmi jak i tym, którzy przyjeżdżają z zamiarem chodzenia po szlakach. Goście do dyspozycji mają kuchnię, stołówkę, grill, bilard, cymbergaj, piłkarzyki. Do Zakopanego kursuje busik dość często. Kosztuje 5 PLN. Nie ma szczególnie dużego wyboru lokali gastronomicznych, ale coś się zjeść da. Pizza jest – najważniejsze.
My oczywiście nie siedzimy, tylko chodzimy.

Pierwszy szlak – na rozruch Dolina Chochołowska. Dwa lata temu nie doszliśmy do końca, bo wygoniła nas burza. Żeby tradycji stało się zadość (podobnie jak z klątwą Skrzycznego), tym razem też złapał nas deszcz. Byliśmy już jednak przygotowani dość solidnie. „Paładki” – profesjonalne płaszcze przeciwdeszczowe. Lita guma, tak to można sobie stać i moknąć, ale trzeba uważać, bo guma przecież nie oddycha. Odwiedziliśmy schronisko, bo pieczątka musiała być…

Drugi wypad udał się znacznie lepiej. Pogoda dopisała. Dolina Suchej Wody, Hala Gąsienicowa, Przełęcz między Kopami, Boczań i zejście do Kuźnic. Bardzo łatwy szlak, polecam. Bardzo ładne widoki z Hali Gąsienicowej oraz z Przełęczy między Kopami. Wydaje mi się, że schronisko Murowaniec, to najbardziej zatłoczone schronisko jakie w życiu widziałem. Schronisko na Szrenicy się nie liczy, bo akurat tam trwała impreza, a tutaj regularny ruch turystyczny. Było gdzie usiąść, ale trzeba było brać pierwsze lepsze miejsce. No i piwo – 10 PLN za 0,5l. Drogo, ale wiadomo dlaczego. Poza tym nie pijam piwa na szlaku. Dziwię się ludziom, którzy to robią… Chociaż nie. Nie dziwię się, bo jak ktoś nie ma wyobraźni, to pije…
Chcieliśmy wejść na Kasprowy Wierch. Nie było szczególnie wysoko, bo tylko 400m w górę – co to dla nas. Problemem był brak kijków, a niestety na górze leżał śnieg i ludzie jeszcze zjeżdżali na nartach…


Część trasy „oszukaliśmy”, gdyż nie chcieliśmy iść ruchliwą szosą, więc podjechaliśmy busikiem.

Jak się okazało kolny dzień planów popsuła pogoda. Mieliśmy wejść na Gęsią Szyję, ale zebrały się chmury i zaczęło kropić, więc z Rusinowej Polany zeszliśmy zielonym szlakiem. Na Rusinowej polanie jest bacówka. Pierwszy raz spróbowałem sera wprost z bacówki. Smakuje nieco inaczej niż ten, który się kupuje pod Gubałówką w Zakopanem.

Ostatniego dnia zaczął padać deszcz, więc wybraliśmy się na zakupy do Zakopanego. Chcieliśmy powtórzyć Dolinę Kościeliską i zdobyć pieczątkę, ze schroniska na Hali Ornak, ale nie było sensu iść w deszczu. A ostatniego dnia spadł śnieg. W sumie zaliczyliśmy w ciągu kilku dni wszystkie pory roku. Od lata i słońca do zimy. Oto widoki „z okna”.

Plan na następny raz jest następujący. Kupuję komplet: uprzęże, lonże, kaski i idziemy w góry wysokie. To co do tej pory zdobywamy wciąga się nosem…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Nierowerowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.