Od pewnego czasu dojeżdżam do pracy rowerem i obserwuję bardzo niepokojące zjawisko, które występuje wśród rowerzystów. Wszyscy narzekają jak to kierowcy nie mają kultury, jak to na siebie trąbią, jak to się wciskają, przepychają itp. A co się dzieje na ścieżce? To samo. W godzinach szczytu rowerowego ruchu rowerzyści (a przynajmniej zauważalna ilość) zachowuje się dokładnie tak samo jak kierowcy na ulicy. Przepychanki przy światłach. Jazda pod prąd ścieżką. Wymuszanie pierwszeństwa itp. Kultura dosłownie jak na jezdni.
A wracając do jazdy pod prąd… Na dość długim odcinku wzdłuż Alei Jerozolimskich ścieżka jest jednokierunkowa. Pokazują to znaki poziome i pionowe. Jednak bardzo wiele osób, albo nie jest świadomych, że ta ścieżka jest jednokierunkowa, albo z premedytacją to ignoruje. W ogólności problemu nie ma, bo ścieżka jest na tyle szeroka, że bez problemu dwa rowery się miną, nawet duże. Problem jest na wiadukcie nad WKD. Po jednej stronie serpentyna jest na tyle kręta, że „złamać” się dużym rowerem (treking, holender) w zakręt i wyminąć inny rower to rzecz praktycznie niewykonalna.
Nie wygląda na to, aby ten znak dotyczył samochodów…
Gdyby jeszcze tego było mało, po drugiej stronie ulicy, gdzie jest ścieżka w przeciwnym kierunku i biurowce, zmorą na ścieżce są piesi, którym nie chce się zejść z wiaduktu po schodach, tylko schodzą sobie ścieżką. Generalnie nie lubię tego robić, ale dzwonię na każdego pieszego, który przechodzi tamtędy, nawet jeżeli nie stwarza on bezpośredniego zagrożenia. Morał z dzisiejszej opowiastki jest taki: „Wymagasz przestrzegania przepisów, przestrzegaj ich sam!”.
Jeżeli już jesteśmy przy bezpieczeństwie. Pamiętam czasy, gdy posiadanie lusterka w rowerze było hańbą i powodem do wstydu. Jednak ostatnio miałem kilka sytuacji, które spowodowały, że krew w żyłach popłynęła mi szybciej. Wszystko głównie z tego powodu, że nie wiedziałem, iż z tyłu mam za sobą samochód. Mówicie, że samochód słychać? Wcale nie koniecznie. Poza tym nie widać jakie są zamiary kierowcy i nie widać jak blisko jest. Dlatego też nabyłem kolejny gadżet związany z bezpieczeństwem, a mianowicie lusterka. W pierwszej kolejności wybór padł na Zefal Dooback. Miałem jednak poważne perypetie z ich zamówieniem (trafiłem na nieuczciwego sprzedawcę – sprzedawał towar, którego nie miał). Po dwóch tygodniach oczekiwania, zmiękłem i zamówiłem CatEye MB-500G. Finał sprawy jest taki, że po 3 tygodniach mam jedne i drugie.
Na chwilę obecną zdecydowałem się założyć lusterka Zefal’a. Na rowerze prezentują się jak widać.
Jestem już po pierwszej jeździe. Kąt widzenia 90 stopni, to trochę mało, ale cóż. Same lusterka też nie są duże. Na ścieżce rowerowej sprawdzają się przeciętnie (ze względu na to, że ścieżki są wąskie), ale na ulicy jest już dużo lepiej. Lusterka są składane, więc jak w coś się przywali kierownicą, to jest szansa, że lusterko się złoży, zamiast odpaść. Ewidentnym mankamentem jest to, że poszerzają rower. Trzeba mieć na uwadze, że gdy się ma oba lusterka (prawe i lewe) czasami nożna się nie zmieścić tam, gdzie do tej pory można było się wcisnąć. Powierzchnia szkła też nie jest najwyższej jakości… Posrebrzany plastik raczej.
Kocie Oczy są dużo lepszej jakości. Są nieco większe no i są ze szkła (chyba). Przynajmniej na to wygląda. Na razie jednak pojeżdżę z Zefalami. Ewentualnie będę miał jedne z nich do sprzedaży (lub instalacji do roweru małżonki).
A na koniec zdjęcie z przedwczoraj. Świat zza krat – można by tak powiedzieć.