Widok rowerzysty jadącego pod prąd nie był szczególnie rzadki. Ten kto nigdy nie pojechał jednokierunkową pod prąd niech podniesie rękę. Nie widzę, nie słyszę… A więc stało się. Ustawodawca poszedł po rozum do głowy i dopuści ruch dwukierunkowy dla rowerów, tam, gdzie inne pojazdy muszą jechać tylko w jednym kierunku. Generalnie niektórzy już to znają w formie kontrapasów, ale tym razem będzie to wyglądać nieco inaczej. Ot tak po prostu będzie można jechać rowerem w obu kierunkach… Warszawa zapowiada wprowadzenie tego ułatwienia już za kilka tygodni. Gdzie tkwi potencjalne niebezpieczeństwo?
Głównie chodzi o szerokość ulicy. Znam bardzo wiele uliczek, które obiektywnie nie nadają się do tego, aby wpuścić tam obustronny ruch rowerowy. Zwykle wzdłuż takiej ulicy parkują samochody – zgodnie z prawem. Żeby zrobić miejsce dla rowerów, trzeba usunąć samochody. Włodarze oczywiście zapowiadają, że nie będzie to wprowadzenie ruchu dwukierunkowego z automatu, tylko ulica przed wprowadzeniem takiego ruchu, będzie audytowana pod względem bezpieczeństwa. Miejmy nadzieję, że podjęte decyzje będą właściwe. Gdyby przyjąć, że samochody parkujące na jednokierunkowych pozostaną, wiele ulic pozostanie niedostępnych dla jazdy pod prąd, bo po prostu nie będzie miejsca.
Druga moja obawa związana jest głównie z kulturą użytkowników drogi. Długo trwało, aby kierowcy przyzwyczaili się do nowelizacji dającej pierwszeństwo rowerzyście na skrzyżowaniu w sytuacji, gdy kierowca skręca lub wyjeżdża z podporządkowanej. Mimo, że przepisy są już od jakiegoś czasu, wymuszenia pierwszeństwa przejazdu na rowerzystach są bardzo częste – można powiedzieć, że jest to sól dnia codziennego.
Mając na myśli użytkowników, mam także na myśli nas rowerzystów. My też mamy swoje za uszami. Podchodzimy bardzo roszczeniowo do innych użytkowników. Przykładem jest przywilej wyprzedzania z prawej strony. Pokreślę, że jest to przywilej, a nie obowiązek. Kierowca nie ma obowiązku zrobienia „marginesu” dla rowerzysty. Niestety niektóre „rowerowe jednostki” pchają się na prawo – mimo, że nie ma miejsca.
Zatem obawiam się, że znajdą się tacy, którzy będą mieli za nic innych użytkowników drogi i będą forsować swoje racje. Niestety bezpieczeństwo na drodze jest jak domek z kart. Jak każdy będzie chciał wyciągnąć z niego swoje, to nie trudno dość do wniosku, że wszystko się posypie. Żeby ta chwiejna konstrukcja wytrzymała, trzeba współpracy obu stron, a nie przerzucania gorącego kartofla.