Dzień miejskiego sakwiarza…

Dzień jak co dzień… Każdy mniej więcej takim sam jak inne. Na tym niestety polega życie sporej części społeczeństwa. Tylko Ci, którzy nie muszą przejmować się o zawartość swojego portfela mogą czerpać z życia pełnymi garściami. Jeżeli ktoś mi mówi, że pracuje na etacie, jeździ na wyprawy rowerowe, podróżuje po świecie, chodzi na spacery, prowadzi bloga kulinarnego, spotyka się ze znajomymi na mieście, a w wolnym czasie rozwija startup swojej firmy to albo „ściemnia” na potrzeby sytuacji i nie mówi prawdy o wyglądzie swojego dnia, albo okłamuje samego siebie i nie dostrzega problemu. Ot taki krótki dziwaczny wstęp do…

Do tego, że chciałbym spróbować opowiedzieć jak wygląda mój typowy dzień rowerzysty, który próbuje nie korzystać ani z samochodu, ani z transportu publicznego podczas próby dotarcia do pracy.

Rowerem do pracy dojeżdżam regularnie od 2012 roku. Co mam na myśli mówiąc „regularnie”?
Po pierwsze: w sezonie. Sezon w polskich warunkach klimatycznych zaczyna się mniej więcej w połowie kwietnia i kończy w połowie października. Czasami zdarzają się odstępstwa, tak jak ma to miejsce w tym roku, gdy jest połowa maja i wciąż jest chłodno… Zapewne znajdą się osoby, które stwierdzą, że gadam bzdury, bo ona czy on jeździ rowerem do pracy cały rok i można… Można, ale trzeba mieć w sobie naprawdę sporo buty i arogancji, aby dojść do stwierdzenia, że skoro mogę ja to mogą to robić wszyscy. I to zwykle jest podstawowy powód nieporozumienia wśród Polaków – proste przełożenie – skoro ja to może każdy… Wcale nie!
Po drugie: zobowiązania. Ludzie mają różne obowiązki służbowe, mają różnie zobowiązania po pracy. Czasami trzeba gdzieś po pracy pojechać, czasami trzeba z kimś spotkać się przed pracą. Podobnie mam ja. Nie codziennie mogę pozwolić sobie na to, by pojechać rowerem do pracy, bo czas nie jest z gumy i nie mogę go rozciągać w nieskończoność.
Pomimo różnych zawirowań, statystycznie jednak wychodzi na to, że dojeżdżam do pracy rowerem codziennie od wspomnianego 2012 roku. Zatem daję sobie mandat do tego, aby powiedzieć, że mam jakieś doświadczenie w tej kwestii. Mój pogląd na sprawę i podejście do tematu nie wszystkim może odpowiadać, ale to nie jest już mój problem.

Mój budzik powiązany jest ściśle z zegarem biologicznym i ilością światła wpadającego przez okno. Im więcej tego światła jest, tym wcześniej się budzę – nie potrzebuję dodatkowego budzika. Uważam to, za najlepsze rozwiązanie, gdyż odpowiednia ilość snu to podstawa, aby następnego dnia czuć się wypoczętym i być gotowym do działania. Mała ilość snu jest destruktywna… Taki tryb życia wymaga chodzenia wcześnie spać, mniej więcej tuż po 22:00. Jest to dość wcześnie, ale tego wymaga zdrowy tryb życia. Zbyt często widuję ludzi, którzy śpią po kilka godzina do dobę, rano zalewają się hektolitrami kawy, zagryzają kanapką z kiosku (bo nie było czasu na nic innego) i wciąż wyglądają jak z krzyża zdjęci…

Zatem budzę się, jem śniadanie, niespiesznie się zbieram i jadę, 8-9h pracy, wracam… I tak dalej. Cóż za pasjonująca historia. Nic innego nie należało się spodziewać, bo tak wygląda dzień 90% osób w tym kraju.

Śniadanie rowerzysty powinno być teoretycznie szczególnie, ale jeżeli nie jesteście zawodnikiem Fromuły 1, organizm pojedzie na czymkolwiek, przy jednym założeniu… Na co dzień odżywiacie się właściwie. Nie będę opowiadał jak kiedyś wyglądała moja dieta, ale ogólnie rzecz biorąc była zła. Czego nie zjadłem rano, na rowerze było ciężej lub lżej, ale wciąż kiepsko. Najgorsze było najeść się czegoś z dużą ilością węgla. Teraz, gdy zwracam uwagę na to co jem codziennie. Przede wszystkim regularnie i mniej podłego żarcia oraz węglowodanów. Tak. Węgle są potrzebne podczas treningu, ale treningu przez duże T, a nie podczas relaksu przez 30-40 minut. To, co pochłaniamy w naszej regularnej diecie jest wystarczające, aby dojechać rowerem do pracy, wrócić i nie odkładać na zapas.
Przykład. Ważę 80kg, typowa średnia prędkość w mieście nie przekracza 20 km/h. Do pracy jadę około 40km. Różne kalkulatory podają różnie. Zapotrzebowanie można ocenić na 350-450 kcal. Nie wiem jak liczy to Strava, ale ta aplikacja wylicza zapotrzebowanie na niecałe 250 kcal – podejrzanie mało. Podejrzewam, że mam szanse spalić śniadanie i podwieczorek…

Wydaję mi się, że więcej wartościowych rzeczy będzie w opisie tego jak wygląda mój osprzęt potrzeby do tego, aby codziennie jeździć do pracy…. A więc zaczynamy.

Rower.
Temat rzeka. Ja upodobałem sobie rower trekingowy, gdyż według mnie jest najwygodniejszy do jazdy w mieście. Nie posiada on pewnych ograniczeń roweru miejskiego, a daje wyprostowaną pozycję, która przede wszystkim daje możliwość ciągłej obserwacji otoczenia, co ma kolosalny wpływ na bezpieczeństwo. Osoby wybierające sportowy rower do pracy często nie są w stanie cały czas mieć zadartej głowy, by rozglądać się na około – co też było nie raz powodem wielu niebezpiecznych sytuacji.
Rower trekingowy z półki nie jest zbyt szczęśliwy, szczególnie jako rower transportowy do wożenia różnych rzeczy ze względu na zakres przełożeń. Pierwszy mój rower „roboczy” był fabryczny. Potem pojawiły się modyfikacje, aż wreszcie zbudowałem własną konstrukcję. Rama od MTB, korba MTB a kaseta szosowa. Chwalę sobie wąski zakres przełożeń, gdyż jestem w stanie precyzyjnie dopasować obciążenie do bieżącego „humoru” i warunków.
Hamulce tarczowe mechaniczne. W mieście mogłyby być także hydrauliczne, ale nie jestem w stanie przeprowadzić pełnego serwisu hydrauliki w domowych warunkach, więc wybór padł na mechanikę. Męczyłem przez dłuższy czas hamulce obręczowe. Przypomina to chodzenie boso po tłuczonym szkle. Można, da się, tylko po co.
Warto jeszcze wspomnieć o ogumieniu. Są dwie szkoły. Otwocka mówi, że do miasta cienkie oponki, niskie opory ruchu. Ja poszedłem w stronę drugiej szkoły. Jak najszersze. W ramę weszły 2.35″. Nie żałuję. Postawiłem na komfort a nie szybkość. Niskie ciśnienie daje dobrą amortyzację oraz chroni obręcze przed nierównościami. Duża powierzchnia kontaktu z podłożem zapewnia skuteczniejsze hamowanie.

Bagaże.
Można podejść do tematu ortodoksyjnie i zapakować się w malutki plecak. Tak można to zrobić, ale nikt nie dopowiada z czym to się wiąże. Po pierwsze plecak na plecach. Latem dramat. Pot płynie po całych plecach i ciężar na plecach. Ostatnia rzecz jaką potrzebujemy, gdy mamy zły humor… Ja w pracy przebieram się od stóp do głów. Bielizna… Wszystko. Nie ma więc małego plecaka w który mogę się spakować. Dodatkowo zabieram ze sobą jedzenie. Przydałoby się także miejsce na podręczny serwis, zatem… Plecak odpada. Polecam rower doposażyć w bagażnik i sakwy. To nie jest wpis na temat wyższości Ortlieba nad Crosso, więc powiem, że potrzebne są sakwy. Im większe tym lepsze. Tyle.
Oprócz sakw głównych mam także małą torbę na kierownicę. Coś takiego się przydaje na drobne rzeczy, które koniecznie muszę zabrać ze sobą, gdy pozostawiam rower na parkingu.
Rzecz dla mnie oczywista – sakwy muszą być wodoszczelne. Niestety sporo sakw na rynku, która tego nie zapewnia – pomimo tego, że tkanina jest impregnowana. Z czasem impregnat się wykrusza, tam, gdzie materiał pracuje i sakwa przecieka. Jeżeli macie sakwy na suwaki, które nie są chronione, to macie jak w banku, że przy pewnym natężeniu deszczu puszczą. Polecam sakwy zwijane. Jeżeli będą posiadać kaptur, będzie to tylko dodatkowa zaleta.

Podręczny serwis.
Niby nie jest potrzebny, ale jak się coś stanie, to nagle narzędzia w sakwie stają się bezcenną rzeczą. Jakie narzędzia wożę ze sobą? Jest ich kilka:

  • pompka,
  • podstawowy multitool rowerowy,
  • multitool klasyczny,
  • rękawiczki jednorazowe,
  • zapasowa dętka.

Obok narzędzi wożę także siatkę oraz linki elastyczne z karabińczykami, żeby w razie czego móc przewieźć coś ponadgabarytowego, co się w sakwy nie zmieści, lub gdy w sakwach nie ma już miejsca. O dziwo siatki używam bardzo często…

Ubranie.
W sezonie nie wybieram pogody do jazdy. Jeżeli tylko jest ciepło (tj więcej niż 10 stopni), jeżdżę bez względu na deszcz i wiatr. W związku z tym trzeba się zaopatrzyć w odpowiednią baterię ubrań.
Na początku próbowałem jeździć w klasycznej bawełnie, ale to największy błąd jaki robiłem. Bawełna chłodnie wilgoć i nie wysycha. Powoduje do spory dyskomfort, bez względu na to czy się człowiek poci, czy pada deszcz. Bardzo szybko zdecydowałem się na obcisłą odzież kolarską i nie żałuję. W innym ubraniu do roweru nie podchodzę… Wygoda w korzystaniu jest niewspółmierna do luźnej bawełny.
Stroje kolarskie występują w wersji letniej, jesiennej oraz zimowej. Polecam nabyć pełen sezonowy komplet. Nie mniej jednak oprócz tego kupiłem dedykowane ubranie do jazdy w deszczu, gdyż kolarskie kurtki przeciwdeszczowe są zbyt szczelne. Mam kurtkę i spodnie Endura. Drogie, ale robią robotę. Jak jest chłodno, to na długie spodnie i bluzę zakładam kurtkę i spodnie przeciwdeszczowe. Taki zestaw sprawuje się wyśmienicie.
Kiedyś myślałem, że da się podać receptę jak ubierać się na daną temperaturę. Niestety nie ma gotowego przepisu. Odczucie ciepło/zimno to sprawa indywidualna. Przykład. W ciągu ostatnich kilku miesięcy schudłem c.a. 15kg. Granice ciepło/zimno przesunęły się widocznie w kierunku wyższych temperatur. Nie mniej jednak nie zmieniła się jedna rzecz. Trzeba brać poprawkę, że na rowerze produkujemy ciepło. Aby uzyskać komfort podczas pedałowania, nie należy się ubierać zbyt ciepło. Jeżeli przed wskoczeniem na rower jest nam w ubraniu rześko, to będzie ok. Jeżeli przej jazdą czujemy się ciepło, to na rowerze będzie nam z pewnością za gorąco.
Jeżdżąc codziennie trzeba obserwować prognozę pogody. Najgorszy jest okres przejściowy pomiędzy wiosną i latem. Rano trzeba mieć zestaw z długim rękawem, po południu zwykle zakłada się zestaw krótki. Sakwa od tego pęcznieje. W przypadku opadów wiosną robi się chłodno. Wystąpienie wtedy w krótkim rękawku można przypłacić przeziębieniem. Polecam mieć w zapasie coś lekkiego przeciwdeszczowego, co nie przemięka zbyt szybko.

Obuwie.
Niektórzy jeżdżą rowerem w obuwiu SPD. Miałem, używałem, nie polecam do jazdy miejskiej. Podczas spokojnej jazdy nie wykorzystuje się możliwości jakie dają, więc po co z nich korzystać… Zmodyfikowałem pedały trekingowe i latem jeżdżę boso. Lubię chodzić boso i podoba mi się taka koncepcja. Po co zamykać stopy w obuwiu na rowerze miejskim – nie znajduję poważnego uzasadnienia. Jedyne co, to oprócz mydła potrzebuję tylko szczotki do rąk (stóp)… Nie wszędzie można lub nie wszędzie chcę wchodzić boso, więc w sakwach wożę dyżurne klapki. Jak jest chłodniej zakładam Vibram Five Fingers. Fajny drogi wynalazek, ale wart swojej ceny. Skarpetki z kawałkiem gumy. Są tak elastyczne że można je zwinąć w rulonik i schować do kieszeni. Jak już robi się naprawdę chłodno, czyli np 5 stopni lub wręcz 0 stopni, wtedy zdarza mi się zakładać zimową wersję VFF. Niestety pomimo ocieplenia i nieprzemakalności zimowe VFF się nie sprawdzają. Rozdzielone palce marzną szybciej niż w klasycznym obuwiu.

Jeżeli ktoś spodziewał się pasjonującej historii o dniu codziennym to z pewnością się zawiódł. Jeżeli ktoś spodziewał się gotowej recepty na to, by codziennie z uśmiechem pędzić do pracy także nie będzie pocieszony. Niestety jeżeli chcecie zobaczyć ten uśmiech na swojej twarzy, musicie zastosować najbardziej wartościową metodę, czyli metodę prób i błędów. Dzięki temu uda się nie być lemingiem i znaleźć własną drogę, która będzie pasować tylko Tobie, a nie będzie nikomu innemu.

Powróćmy na koniec do wstępu… Znajdźcie czas, ale nie udawajcie, że go znajdujecie, bo raz na miesiąc rowerem do pracy, to nie jest jazda rowerem do pracy…

Jak zawsze zapraszam na
Forum Rowerowe.org

Ten wpis został opublikowany w kategorii Okołorowerowe, Technikalia. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

1 odpowiedź na Dzień miejskiego sakwiarza…

  1. dovectra pisze:

    To nie jest wpis na temat wyższości Ortlieba nad Crosso,
    ciekawe co na to Roberto 🙂
    pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.